W ubiegłym miesiącu minęło już 23 lata od mojego przyjazdu na Ukrainę.
Gdzieś tam może w głębi serca chciałoby się ten tak szybko biegnący czas zatrzymać i powiedzieć mu: „głupi gdzie ci się tak spieszy”, a z drugiej strony może i dobrze, że czas tak szybko płynie, bo najpiękniejsze lata, a właściwie to cała wieczność coraz bliżej…
A wszystko zaczęło się w Żywcu, do którego zawsze z łezką w oku powracam. Dzisiaj już jestem pewien, że moje powołanie zrodziło się właśnie tam, w domu rodzinnym, a później przy ołtarzu kościoła Świętego Krzyża, gdzie od najmłodszych lat aż do matury byłem ministrantem.
Okazuje się, że większość moich kolegów, kapłanów diecezjalnych i współbraci ze Zgromadzenia Słowa Bożego, było ministrantami. Płynie stąd taki wniosek, że warto starać się o to, aby w każdej naszej parafii byli ministranci. W czasach, gdy tak mało mamy teraz powołań, ten powyższy postulat jest bardzo ważny i warto robić wszystko, aby coraz więcej młodych chłopców w białych komżach stawało przy ołtarzu, na którym sprawujemy Przenajświętszą Ofiarę.
Lata szkoły podstawowej i ogólniaka, to czas, w którym zrodziło się wiele przyjaźni i znajomości trwających do dnia dzisiejszego. To nie tylko koledzy i koleżanki z ławy szkolnej, ale to również koledzy z klubu piłkarskiego Koszarawa, który w tamtych czasach w życiu wielu z nas odgrywał bardzo ważną rolę.
Matura w 1969 roku zakończyła mój stały pobyt w Żywcu. Od tego czasu związałem się z Wrocławiem, nie zapominając oczywiście o rodzinnych stronach i mieście, do którego zawsze bardzo chętnie i często powracałem.
Wrocław to czas moich studiów geodezyjnych, niestety, niedokończonych, czas wojska i pracy. W sumie to nie mam się czym chwalić, wspominając ten okres. Był to jednak czas kiedy Pan Bóg „pisał prosto na krzywych liniach mojego życia” i przypominał mi, że ziarno powołania, które przed laty padło na glebę mojego serca, chce wzrastać.
Adam Asnyk napisał kiedyś wiersz „Pod stopy krzyża”. Fragment tego wiersza odzwierciedla to wszystko, co działo się w tym czasie w moim życiu, dlatego pozwolę sobie pewien fragment z tego wiersza zacytować:
Na mojej piersi spoczywał schowany
Maleńki krzyżyk ze słoniowej kości:
Świadek młodzieńczej wiary nieskalanej
Dar macierzyńskiej najczystszej miłości
Co przetrwał wszystkie burze i szaleństwa
Znakiem cichego, boskiego męczeństwa
Kiedy go teraz na piersi zbolałej
Po latach tylu znalazłem niewierny
Tak mi się wydał znowu jasny, biały,
Taki potężny i tak miłosierny,
Że znów z tęsknotą zadrżało mi łono,
Z tą postacią tyle uwielbioną.
Przełom września i października 1975 roku, był dla mnie bardzo ważnym okresem. W tym czasie bowiem podejmowałem decyzję o wstąpieniu do Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu. Moją decyzję mógłbym tylko streścić, cytując tym razem Kasprowicza:
Serdeczne to były zwady:
Zrodziła je ludzka niedola,
Na którą nie ma już rady.
W seminarium wrocławskim spotkałem nie tylko młodszych kolegów, którzy zaraz po maturze poszli za głosem powołania, ale również i takich, którzy, podobnie jak i ja, mieli już za sobą doświadczenie różnych studiów, wojska i pracy zawodowej. W moich wspomnieniach bardzo często powracam do tamtych lat studiów filozoficznych (1975-1977) i duchowej formacji, które były kamieniem węgielnym dla mojego dalszego kroczenia na drodze powołania kapłańskiego.
Przechodząc niejeden raz przez wrocławski Ostrów Tumski, wspominam pierwsze kleryckie wakacje, pracę przy budowie domu dla księży emerytów, jak również moje zaangażowanie w duszpasterstwie osób głuchoniemych i niewidomych.
Zbliżało się zakończenie drugiego roku moich seminaryjnych studiów. Miałem już zdane prawie wszystkie egzaminy, gdy ni stąd, ni zowąd, przełożeni podali mi „czarną polewkę”…. Nie miałem już żadnych szans, aby kontynuować dalsze seminaryjne studia. Pożegnałem się więc z Wrocławiem i pojechałem na Warmię i Mazury do Pieniężna, gdzie wstąpiłem do Zgromadzenia Słowa Bożego.
Z biegiem lat zrozumiałem, że Pan Bóg nie przestał piać prosto na zawiłych drogach mojego życia i nawet ta przysłowiowa „czarna polewka” zaczęła mi coraz bardziej smakować.
W Pieniężnie rozpoczęła się moja wspaniała misyjna przygoda, która trwa do dna dzisiejszego. Po złożeniu ślubów zakonnych i święceniach kapłańskich (18.04.1982 r.), wyjechałem na misje do Papui Nowej Gwinei, gdzie pracowałem przez 15 lat. Były to niezapomniane lata mojego misyjnego posługiwania, głównie na rzece Sepik, którą przepłynąłem wzdłuż i wszerz.
Chyba pracowałbym na Nowej Gwinei do dnia dzisiejszego – podobnie zresztą jak wielu moich współbraci – gdyby nie choroba kręgosłupa. Po konsultacjach medycznych z dr. Janem Jaworskim podjąłem decyzję, aby wrócić do Polski. Mój trzymiesięczny pobyt w szpitalu w Białymstoku, zakończył się udaną operacją, która postawiła mnie ponownie na nogi. W czasie rehabilitacji związany byłem z domem misyjnym w Kleosinie, a później w Laskowicach, gdzie podjąłem ostateczną decyzję, aby wyjechać i przejść do ówczesnej Regii Ural z zamiarem pracy na Dalekim Wschodzie. Tak też się stało, z tym że na Daleki Wschód nie dojechałem, ale zatrzymałem się w Ukrainie, gdzie Zgromadzenie Słowa Bożego rozpoczęło swoją pracę już w roku 1992 za sprawą o. Grzegorza Konkola, który przyjechał do Ukrainy jako kapelan Sióstr Służebnic Ducha Świętego. Siostry te w tym czasie pracowały już w Wierzbowcu na Podolu. Od samego początku, czyli od listopada 1999 roku, mój pobyt na Ukrainie związany jest z parafią Wszystkich Świętych w Strudze.
Struga to wioska, w której mieszka około 1200 mieszkańców, należy do rejonu Nowej Uszycy w obwodzie chmielnickim. Parafia w Strudze początkami swoimi sięga roku 1814. Fundatorem kościoła był hrabia Leon Stępowski. W czasie przeszło 200-letniej historii tej parafii, kościół był dwukrotnie zamykany przez komunistyczne władze. Były to czasy, prześladowań i represji, o których ludzie do dzisiejszego dnia wspominają.
Struga była tylko jedną z czterech parafii, które przez pierwszych 10 lat obsługiwałem. Pozostałe parafie to: Nowa Uszyca, Zamiechów i Szebutyńce. W Nowej Uszycy przez pierwsze dwa lata Eucharystia sprawowana była w starym, chylącym się ku upadkowi budynku, znajdującym się tuż obok nowo wybudowanego kościoła, który był jeszcze w stanie surowym i wymagał wiele pracy, aby można w nim było się gromadzić. Moi koledzy z seminarium wrocławskiego, którzy mnie odwiedzili, pomogli mi zaprojektować wystrój wnętrza tego kościoła, znaleźli wykonawcę i pomoc finansową. Wszystkie prace, wykończeniowe udało się zrealizować do roku 2004, kiedy to odbyła się konsekracja kościoła Przemienienia Pańskiego. Uroczystości tej przewodniczył ks. bp Leon Dubrawski, ordynariusz naszej diecezji.
Kiedy tak patrzę wstecz na moje misyjne posługiwanie i to wszystko, co udało się zrobić przez te wszystkie lata, na to wszystko, co można zobaczyć i nawet dotknąć, ale przede wszystkim na to, czego tak po ludzku nie można dostrzec, a o co dokonało się w moim życiu i w życiu wielu ludzi, których spotkałem na mojej misyjnej drodze, to mogę tylko dziękować dobremu Bogu, że w tak cudowny sposób prowadził mnie i był obecny w każdym dniu mojego życia.
Patrząc na wszystkie blaski i cienie mojego życia, rodzi się w sercu taka pokusa, żal i może wyrzut sumienia, że coś można by było zrobić inaczej, coś poprawić, może coś zmienić, gdyby tylko pojawiła się ponowna okazja, aby to zrobić. Gdy jednak rodzą się w głębi mego serca powyższe myśli, to zaraz górę bierze zupełnie inna refleksja, którą staram się nieraz dzielić z innymi. Otóż gdyby dana mi była ponownie szansa przeżycia tego wszystkiego jeszcze raz, to chciałbym to zrobić dokładnie tak samo, niczego w moim życiu nie zmieniając.
Dla mnie osobiście jest to test akceptacji swojego życia i tego wszystkiego, co w nim się dokonało. Zmieniając lub wyrzucając nawet najdrobniejszy szczegół, narażamy się bowiem na wybiórczą akceptację, która nigdy nie wniesie prawdziwego pokoju serca w nasze życie.
Ukraina już od ośmiu lat, a szczególnie od 24 lutego 2022 roku, jest w stanie wojny z Rosją. Ta okropna wojna zmieniła życie wielu ludzi. Miliony Ukraińców wyjechało z kraju, uciekając i ratując w ten sposób swoje życie. Iluż młodych chłopców oddało swoje życie, aby inni mogli żyć w pokoju. A iluż zostało rannych i pokaleczonych… Wojna nie oszczędziła nawet setki niewinnych dzieci i ich zrozpaczonych rodziców. Rosja dokonuje na Ukrainie zbrodni ludobójstwa, na co niektórzy wielcy tego świata patrzą z obojętnością.
Nasza obecność – mimo że z dala od linii frontu wojny – jako misjonarzy Zgromadzenia Słowa Bożego jest bardzo istotna i ważna. Niemal codziennie dotyka nas w różny sposób dramat tej wojny. Wewnętrzni uchodźcy, częsty brak energii elektrycznej, nasi młodzi parafianie i mieszkańcy terenów, na których pracujemy, którzy zginęli na froncie, to tylko niektóre dramaty ludzkie, o które ocieramy się niemalże każdego dnia. Pomoc – w ramach naszych możliwości – jaką niesiemy tym ludziom, nasza obecność i duchowe wsparcie, to nasze świadectwo, to nasza misyjna odpowiedzialność i wyzwanie, które podejmujemy i staramy się realizować zgodnie z wolą Bożą, naszym misyjnym powołaniem i w duchu Deklaracji Misyjnej naszego ukraińskiego Dystryktu.